W lutym 2022 roku odszedł Roman Kostrzewski, kultowy wokalista grupy Kat, a następnie Kat & Roman Kostrzewski. Niepokorny muzyk całe swe życie ostentacyjnie prowokował, stając po stronie piekła, nie nieba, w efekcie czego nawet w poruszającym komunikacie o jego śmierci przeczytaliśmy: „do zobaczenia w Piekle, Przyjacielu!”.
Roman napisał wiele kwiecistych, dość trudnych w interpretacji tekstów. Postanowiłem jednak przeanalizować lirykę, której interpretacja nie stanowi większego problemu. Pomyślałem natomiast, że jest doskonałym pretekstem do paru głębszych przemyśleń na temat stosunku Romana do chrześcijaństwa, które muzyk wielokrotnie bezpardonowo atakował. Nie odkryję Ameryki, jeśli stwierdzę, że osoby głęboko wierzące w Boga często czują się mocno oburzone tego typu lirykami. Pomyślałem więc, że spróbuję przeanalizować fakty, by sprawdzić, czy taka ewidentnie krytyczna w stosunku do religii katolickiej postawa ma rację bytu?
„Odi Profanum Vulgus” – Kat
Dzięki Panie!
Za cudowny show, święte wojny, chytry kler.
Ty? No, chyba że nie ty?
Dzięki Panie!
Za rozbieżny zez, HIV-a, raka i za świerzb.
ALLELUJA
Ja nie skamlę.
Nie. Ja pluję w twarz.
Jestem śmieszny Czort, więc śmieję się.
Dzięki za ból, dzięki za trąd, dzięki za wszy i wielki garb.
Dzięki za śmierć
Bądź wielbiony, bądź chwalony.
Rzekł, fanatyk rzekł.
Rzekł i bosko zdechł.
Dzięki Panie!
Za cudowny show…
ALLELUJA
Ja nie skamlę.
Nie. Ja pluję w twarz.
Jestem śmieszny Czort, więc śmieję się.
Liryka w bardzo czytelny sposób odnosi się do Boga w sposób, który nie można określić inaczej, niż sarkastyczny, a może nawet – bardziej dosadnie rzecz ujmując – szyderczy. Autor tekstu sam zresztą to przyznaje: ja nie skamlę. Nie. Ja pluję w twarz – śpiewa. Dlaczego to robi? Spróbujmy więc ocenić, na ile jego szydera znajduje jakiekolwiek uzasadnienie.
Za co więc prześmiewczo dziękuje Bogu Kostrzewski? Najpierw za cudowny show, święte wojny, chytry kler. Czym może być „cudowny show”? Czy to jakieś nawiązanie do cudów…? Trudno powiedzieć, interpretacji może być wiele. Może chodzić np. o odniesienie do ciężkiego życia w naszej rzeczywistości, albo może o jakiś przytyk do oddziaływania Boga na przestrzeni wieków – doprawdy, chyba szkoda czasu na spekulacje, tym bardziej, że w dwóch pozostałych przypadkach z powyższego zdania mamy na tyle konkretne stwierdzenia, że możemy dość dokładnie przeanalizować „za” i „przeciw”.
„Święte wojny” są faktem historycznym, trudno z tym polemizować – w historii świata mamy aż nadto przykładów inicjowania bądź bezpośredniego wspierania wojen i podbojów ze strony Kościoła Katolickiego. Dobrymi przykładami będą nie tylko słynne wyprawy krzyżowe (XI-XIII w n.e.), mające na celu przede wszystkim odebranie z rąk muzułmanów Jerozolimy, ale też błogosławione przez papieży wyprawy konkwistadorów do Ameryki Łacińskiej w XVI w. Religijnych krucjat w historii świata było zresztą więcej; najczęściej urządzane były przeciwko muzułmanom, należy jednak do nich zaliczyć także wyprawy przeciwko pogańskim mieszkańcom Europy Północnej i Środkowo-Wschodniej. Ponadto sporo było też wojen, w których wyruszający na nie żołnierze byli „błogosławieni” przez Kościół, otwarcie wyrażający poparcie dla ich prowadzenia. Krótko mówiąc, choć oficjalnie chrześcijaństwo jest religią, w której poczesne miejsce zajmują przykazanie miłości oraz słynne „nie zabijaj”, w ciągu 2000 lat historii miało miejsce mnóstwo zdarzeń, które z jednej strony jawnie łamały tę leżącą u podstaw chrześcijaństwa zasadę, a z drugiej strony w moim odczuciu rzeczywiście dają pole do popisu krytykom. Trzeba jednak obiektywnie stwierdzić, że Kościół wielokrotnie się w tych kwestiach wypowiadał, bijąc się w piersi i publicznie przyznając do błędów.
A co z „chytrym klerem”? W historii Kościoła istnieje wiele przykładów postawy świętych (np. św. Franciszka), którzy wręcz ostentacyjnie wybierali ubóstwo, choć mogli żyć co najmniej dostatnio, żeby nie powiedzieć: w przepychu. W artykule opublikowanym na katolickim portalu Opoka zatytułowanym „Kościół a ubóstwo”, jego autor, Tomasz Powyszyński, już w pierwszym zdaniu wyjaśnia: „pieniądze same w sobie nie są grzeszne, jest takie dopiero zbytnie przywiązanie do nich”. Dalej przywołuje cytat z ewangelii Mateusza, w którym Chrystus naucza: „idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie” (Mk 10,21). Autor tłumaczy następnie, że pieniądze są znakomitym środkiem pomagającym zwalczać biedę, wywoływaną przez nierówną dystrybucję dóbr we współczesnym świecie. Czy to jednak oznacza, że księża powinni sprzedać cały majątek zgromadzony przez wieki przez Kościół i rozdać ubogim? Niekoniecznie – autor przypomina inną sytuację z Pisma Świętego, w której Jezus uważa za możliwe także wykorzystanie dóbr materialnych do „odpowiedniego uczczenia gościa czy Boga”. Krótko mówiąc, zgodnie z tymi zasadami według autora artykułu stawianie Bogu okazałych ołtarzy czy pięknych kościołów to lepsze rozwiązanie, niż wydawanie tych pieniędzy na niegodne cele. Moim zdaniem pochwała stawiania okazałych pomników chwały boskiej zamiast wydawania tych pieniędzy np. na systemowe zwalczanie ubóstwa jest dość łatwe do podważenia, ale niech będzie – dzięki takiemu podejściu powstało w końcu wiele wspaniałych budowli na całym świecie.
W liczącej 2000 lat historii Kościoła Katolickiego można jednak z łatwością znaleźć również takie sytuacje, które będą przeczyć nakreślonym powyżej zasadom. Żeby nie sięgać daleko, przywołajmy kilka przykładów z naszej bieżącej rzeczywistości. Wbrew pozorom jedną z tych rzeczy, która najbardziej wkurza wiernych Kościoła, wcale nie są istniejące w wielu parafiach nieformalne „cenniki usług” (chrztów, pogrzebów itp.), lecz to, co z tych cenników wynika. Czy ksiądz musi jeździć najnowszym autem za 250 tys. zł? Oczywiście, nie, i choć w większości parafii jest dokładnie odwrotnie – księża jeżdżą najczęściej liczącymi kilkanaście lat mocno sfatygowanymi samochodami – to zdarzają się i tacy duchowni, którzy nie potrafią sobie odmówić aut tak wysokiej klasy, choć w ich kościołach przecieka dach, organista narzeka na brzmienie instrumentu, a zimą wiernym jest w czasie mszy po prostu diabelnie zimno. Wiernych kłują w oczy także np. wystawne rezydencje niektórych duszpasterzy, zbudowane w identycznych okolicznościach, i inne podobne dowody na bogactwo kapłanów.
Jeśli chodzi o skalę makro z kolei, w książce „Kasa Pana Boga” napisanej i wydanej przez byłego kleryka, Sebastiana Mosza, znajdziemy analizę majątku Kościoła katolickiego w Polsce (Wydawnictwo Lux, Katowice 2010). Książka rozpoczyna się od wyliczenia strat, jakie poniósł Kościół w wyniku konfiskat wielu budowli i terenów na skutek uchwalenia przez Sejm ustawy z 20 marca 1950 roku o przejęciu przez państwo tzw. dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych oraz o utworzeniu Funduszu Kościelnego. Według różnych danych Kościół utracił w wyniku tej ustawy co najmniej 89 tys. hektarów ziemi (wg większości źródeł aż 155 tys. hektarów, co jednak nie znajduje potwierdzenia w oficjalnych dokumentach).
W książce znajdziemy też jednak wyliczenie, jaki majątek został przez Kościół odzyskany w wyniku działania tzw. Komisji Majątkowej, działającej w Polsce w latach 1989-2011, której zadaniem było oddanie Kościołowi tych ziem, majątków i budynków, które można było zwrócić, lub ew. przyznanie adekwatnych rekompensat np. w postaci innych nieruchomości. Działalność tej Komisji stała się źródłem wszczęcia wielu śledztw prokuratorskich ze względu na różne nieprawidłowości – tajemnicą poliszynela jest praktyczny brak kontroli ze strony polityków nad owocami prac Komisji. Naiwnością byłoby przypuszczenie, że niektóre siły polityczne mogły być zainteresowane sprawdzeniem tych przypadków niegospodarności – wprost przeciwnie, politycy wszystkich stronnictw bardzo uważali, by nie narazić się Kościołowi w jakikolwiek sposób, gdyż w razie takiej ewentualności należało następnie liczyć się z oczywistymi konsekwencjami w momencie kolejnych wyborów – potęga potencjalnego krytycznego głosu z ambony okazywała się dla wielu ugrupowań zgubna. Jeśli jednak chodzi o efekty pracy samej Komisji – dzięki niej Kościół Katolicki otrzymał odszkodowanie w łącznej wysokości ponad 143,5 mld zł, odzyskał ponad pół tysiąca nieruchomości (wartych ok. 5 mld zł) wraz z gruntami o powierzchni 66 tys. ha. Jak podsumowuje wspominany Sebastian Mosz, Kościół katolicki „co najmniej podwoił wartość swojego majątku w porównaniu ze stanem posiadania z 1939 roku”.
Czy można więc mieć za złe Kostrzewskiemu, że kpi z „chytrego kleru”…? Bez dwóch zdań w Kościele można znaleźć wielu bardzo skromnie żyjących księży (sam znam takich), biorąc jednak pod uwagę majątek zgromadzony przez Kościół w ciągu 2000 lat swego istnienia oraz okoliczności jego pomnażania (powstrzymam się od analizowania np. wpływu podboju Ameryki, wprowadzenia celibatu księży czy chrystianizacji Europy na majątek Kościoła), kpina w głosie Kostrzewskiego na pewno u wielu znajdzie swoje uzasadnienie. I to pomimo – podkreślmy to z całą mocą – wielu kapłanów naprawdę żyjących zgodnie z wykładnią Kościoła w zakresie stosunku do bogactwa i ubóstwa.
Wróćmy jednak do liryki Kostrzewskiego, w której kpiarsko dziękuje Bogu za rozbieżny zez, HIV-a, raka i za świerzb. To brzmi trochę jak farsa, która staje się bardziej oczywista, gdy dotrzemy do fragmentu jestem śmieszny Czort, więc śmieję się. Autor tekstu przyznaje więc chyba sam, że momentami celowo przesadza. Tym niemniej wśród kilku ewidentnie przesadnych „podziękowań” (kolejne to: dzięki za wszy i wielki garb) znaleźć też można kilka znacznie poważniejszych – dzięki za ból, dzięki za trąd […] dzięki za śmierć. Kostrzewski obarcza więc Boga odpowiedzialnością za wszystko, co się tutaj, na naszej planecie, na naszych oczach wyprawia. Czy można mieć pretensje do Boga np. za istnienie chorób?
Wbrew pozorom to nietrywialny problem filozoficzno-teologiczny. No bo skoro Bóg jest Stwórcą świata, a przy tym istotą doskonałą, to dlaczego stworzył świat pełen chorób i dlaczego każde życie musi skończyć się śmiercią? Teologowie podkreślają, że Bóg jest stwórcą doskonałym, więc wszystko, co stworzył, jest doskonałe – istota doskonała nie mogła stworzyć czegoś niedoskonałego, bo byłoby to wbrew zasadom logiki. Protestancki portal Jezus.pl pisze o tym tak: „wiemy z Biblii, że gdy Bóg stworzył świat, wszystko było dobre. Nie było w nim cierpienia, grzechu, smutku i śmierci. Ówczesny świat zamienił się w ten, który znamy, na skutek świadomego buntu przeciw Bogu. Na samym początku, pierwsi ludzie zdecydowali, że chcą poznać zarówno dobro, jak i zło. W rezultacie świat uległ destrukcji. Śmierć i zepsucie ogarnęły całe Boże stworzenie.” Krótko mówiąc, w konsekwencji na Ziemi pojawiły się w efekcie także i choroby. Dlaczego jednak umierają na nie nawet maleńkie dzieci? Dlaczego Bóg – pytają sceptycy – na to pozwala? Na to pytanie we wspomnianym tekście nie znajdziemy odpowiedzi: „są jednak rzeczy, których nie rozumiemy. Dlaczego umiera dziecko? Dlaczego odchodzi młoda matka? Dlaczego zdarza się tsunami? Dlaczego w atakach terrorystycznych jedni ludzie giną, a inni uchodzą z życiem? Dlaczego istnieją Talibowie? Dlaczego istnieje rak? Po tej stronie wieczności nigdy nie poznamy przyczyny cierpienia poszczególnych ludzi, ale – znając charakter Boga – możemy być spokojni. On nie stracił kontroli nad światem”.
Chrześcijański portal Mateusz.pl pisze z kolei na ten temat w ten sposób: „niejeden człowiek w tej sytuacji mógłby zapytać: jak można wierzyć w Boga – dobrego i kochającego Ojca i jednocześnie doświadczać całego zła istniejącego w świecie? W tym miejscu człowiekowi z pomocą przychodzi Pismo Święte, które uczy i każe wierzyć jednoznacznie, że Bóg nie jest i nie może być źródłem zła [podkreślenie autora]. Bóg jeden jedyny jest z samej swojej natury Dobrem najwyższym. Wszystko więc co On stworzył i od Niego pochodzi musi być jako takie z natury swej dobre (Rdz 1,2).”
Mówiąc krótko, teologia chrześcijańska po pierwsze zaprzecza odpowiedzialności Boga za cierpienia, które ponoszą ludzie. Wprost przeciwnie, nawołuje, by zaufać Bogu, bo choć doświadczane cierpienia są często dla nas niezrozumiałe, to jednak na pewno ich przyczyną nie jest Bóg. W przytoczonych tekstach nie ma jednak żadnego wytłumaczenia, dlaczego Bóg nie interweniuje, gdy w obozach zagłady masowo mordowani byli ludzie, gdy na rękach zrozpaczonych rodziców konają niewinne dzieci lub gdy swe straszne żniwo zbierają choćby wspomniane przez Kostrzewskiego HIV i nowotwory. Zresztą – może i interweniuje, skoro zdarzają się cudowne ozdrowienia, ale na pewno nie zawsze. W mojej ocenie na pytanie, dlaczego Bóg pozwala na te wszystkie straszne rzeczy, nie dostajemy więc w pełni satysfakcjonującej nas odpowiedzi – sama wiara i zaufanie to dla wielu ludzi za mało, by uznać, że problem został rozwiązany. A to już z kolei oznacza, że w mojej ocenie jak najbardziej uzasadnione są pytania ze strony wątpiących, także i w tej kpiarskiej formie. Nie ma się więc o co obrażać i obruszać, skoro sprawa na pewno nie jest oczywista. Jak sądzę, tym naprawdę wierzącym to w wierze nie zaszkodzi, a wątpiącym brak klarownej pociechy z kolei z pewnością nie pomoże.
Czy zatem Kostrzewski ma prawo do sarkastycznych pytań kierowanych pod adresem Boga i Kościoła katolickiego…? Moim zdaniem – bezwzględnie tak, co – jak sądzę – powyżej w wystarczającym stopniu uzasadniłem, a wszelkie próby zdławienia takich wypowiedzi ze względu na „obrazę uczuć religijnych” są niczym innym, jak próbą kneblowania wolności słowa pod byle jakim pretekstem. Prawdziwa cnota krytyk się nie boi!
Mega ciekawy tekst, wielkie dzięki!